BOHATEROWIE BLOGA
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą labrador. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą labrador. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 kwietnia 2011

„Perła w koronie” czyli o budowaniu granic w imię wolności

„Wstawaj!!! Goście jadą!!!!” – głos okładającej mnie ogonem po  głowie Precious nie pozostawiał cienia wątpliwości, że czas najwyższy zacząć nowy dzień. Zanim jednak zdążyłem zejść po schodach, moje uszy zaatakował utwór o harmonii i aranżacji bezdyskusyjnie lokującej go w głównym nurcie disco-polo. Szybko przebiegłem w myślach kilkusetpłytową bibliotekę i w żaden sposób nie mogłem sobie przypomnieć krążka, z którego mogłoby pochodzi to nagranie. Rzut oka na włączony w salonie telewizor rozwikłał tę zagadkę, jednocześnie jednak stawiając kolejne pytanie, które natychmiast zadałem zebranej przed odbiornikiem menażerii:
- Co was naszło z tą Telewizją Silesia? I co za goście jadą? – zapytałem, unosząc podejrzliwie brew.
- No nie żartuj, że nie pamiętasz – oburzyła się Footsie. – Przecież dzisiaj odwiedzają nas chomik Franek i kot Lulutek. Franek jest ze Śląska, ale mieszka z Lulutkiem w Krakowie. Lulutka dobrze przecież znamy, a  Franka jeszcze nie. Więc się przygotowujemy, żeby chłopaka odpowiednio przyjąć.
- Odpowiednio? – ni to spytałem, ni to się zdziwiłem. – Przecież chyba nie myślicie, że wszyscy Ślązacy od rana do nocy słuchają weselnych kawałków?
- A skąd u licha mamy to wiedzieć? – zaskoczony spytał Snorkel. – Co my niby wiemy o Śląsku? No tyle, ile leci w TV Silesia. A że tu w kółko grają disco-polo, to się wczuwamy w klimat. Precious już jakiś układ taneczny ćwiczy, żeby na młodziaku wrażenie zrobić – to mówiąc, wskazał łapą Precious, która na blacie kuchennym wyprawiała przeróżne hołubce w rytm muzyki.
Zanim zdążyłem w skrócie opowiedzieć wszystkim zwierzętom scenariusze filmów „Sól ziemi czarnej” i „Perłę w koronie”, zadzwonił dzwonek i po chwili w nasze progi wkroczył dumnie chomik Franek. Za nim, niczym szef protokołu dyplomatycznego podczas spotkań na szczycie, dreptała nasza sąsiadka Kreska, wyżliczka niemiecka. Na końcu zaś, z odpowiednio, jak na Krakusa przystało, zblazowaną miną wtoczył się Lulutek. Po formalnych przedstawieniach, wszyscy zasiedli na podłodze salonu.
- Franek, to ty jesteś w końcu Niemiec czy jak? – z właściwą sobie wrażliwością na poprawność polityczną zapytała Precious. – Bo ten od kota mówił, że wy jesteście Niemcy albo chcecie nimi być czy jakoś tak.
-  Jo by wom pedzioł…. – zaczął Franek, gdy bezpardonowo przerwał mu, w przeciwieństwie do Precious  wyczulony na używanie właściwe nomenklatury, Snorkel:
- Nie mówi się „pedzioł” tylko „gej” – sapnął dobitnie. Okrągłe ze zdziwienia oczy Franka spowodowały, że zapadła niezręczna cisza. Po chwili przerwała ją Kreska:
- To może ja, jako wyżeł niemiecki, spróbuję tłumaczyć…- nieśmiało zaproponowała nasza sąsiadka, której rodowodowe imię brzmi Heidi.
 - Co tu tłumaczyć?! – wyjątkowo gwałtownie zareagowała Footsie. – Przecież Franek chodził do polskiej szkoły, to na pewno może z nami rozmawiać po polsku.
- Pewnie, że mogę  – prostując się, czystą polszczyzną dumnie rzucił Franek. – Ale najpierw ustalmy: na imię mam Frank, nie Franek. 
- Dobrze, FRANK – z przekąsem odparł Snorkel. - To może nam wytłumacz, na czym polega cała ta zadyma z autonomią Śląska. Bo my już nie wiemy, czy w końcu mamy gościa z zagranicy czy rodaka.
-  Nie ma żadnej zadymy – my tylko chcemy, żeby podatki zostawały u nas, w szkołach można było mówić po śląsku i żeby wszystkie decyzje o nas zapadały u nas – spokojnie odpowiedział Fran(e) k.
 - Eeee tam – mruknęła Precious. – Jeszcze wam tylko brakuje bandy bulterierów i własnej waluty i macie samodzielne Państwo. A potem pogryziecie niemieckiego strażnika granicznego, poddacie się zaraz bez walki i Niemcy powiększą się o nowy obszar. Ten od kota tak mówi i coś mi się wydaje, że tym razem ma rację.
- Nieprawda!!!! – zaperzył się Fran(e)k. – Wcale nie chcemy iść do Niemców. My tylko chcemy w końcu się od was, Warszawiaków, oderwać! – zakrzyknął, jednocześnie nieco się zawstydziwszy . W końcu był u nas gościem.
- Ale policzyliście to wszystko dobrze? – pragmatycznie podszedł do sprawy Snorkel . – Naprawdę wam się to opłaci? Więcej oddajecie do Warszawy niż dostajecie z powrotem? – zapytał z zainteresowaniem. Wszyscy umilkli, ciekawi odpowiedzi Franka.
- No, tego to nie wiem, ale chyba tak – niepewnie odparł Fran(e)k.
- Dobra, nie ma sprawy – zawyrokowała Footsie. – To my tylko poprosimy o szczegółowe rozliczenie. Jak wyjdzie, że Gierek wpompował w Was więcej niż od Was wzięliśmy, to poprosimy o zwrot kaski i voila – jesteście wolni!
- A tak w ogóle – włączył się w dyskusję Lulutek – to co z ciebie Franek za Ślązak? Coś tam w tej gwarze mówisz, ale patrz: mieszkasz w Krakowie, twoja Pani mieszka w Krakowie, nawet twoją karmę produkuje się w Krakowie. Przyjaciół gdzie masz? Oczywiście – w Krakowie. I na co ci to wszystko? – zakończył Lulutek, z obojętną miną powróciwszy do skrupulatnego czyszczenia lewej łapy. Zapadła krępująca cisza.
- Chodź, Franek – powiedziałem ciepło do nieco zdezorientowanego gościa. – Zrobię ci porządne zdjęcie do paszportu.
- Jakiego paszportu???!!! – pisnął z przerażeniem w oczach Franek. – Po co mi paszport?
- Jak to po co? – udając zdziwienie spytała Precious. – Przecież jakiś czas musi minąć nim Unia Europejska was włączy do Schengen i będziecie mogli jeździć na dowód osobisty. Póki co, trzeba Ci będzie wyrobić wizę do Polski. No i zapomnij o naszej wspólnej wycieczce do Paryża – nie wiem czy dostaniesz tak szybko wizę francuską.
- O rany, nie pojedziemy do Paryża??? Ale ja chcę do Paryża!  – płaczliwie zaprotestował Fran(e)k.
- To my Ci radzimy po przyjaźni – zanim to się nie wyjaśni, siedź Ty, Franek, u nas w Krakowie, na polskim paszporcie – dobrotliwie podsumował dyskusję Lulutek. – A potem się zobaczy, zawsze sobie zdążysz „ślunskiego glejta” wyrobić.
No to chodźmy coś przekąsić! – rozładował atmosferę zadumy Snorkel, wymownie patrząc na mnie.
Rozdysponowałem karmę do misek i sięgnąłem do zamrażarki, zastanawiając się co zrobić dla siebie na obiad. Na szczęście bez trudu znalazłem paczkę klusek śląskich i mielone mięso na karminadle.   

niedziela, 27 marca 2011

Pójść z torbami, czyli o sztuce kupowania w drogich sklepach

Moje leniwe dosypianie w sobotni poranek należy do jednej z niewielu świętości, które Precious, Footsie i Snorkel starają się zazwyczaj szanować. Tym razem jednak o niechrześcijańskiej ósmej rano obudził mnie hałas nieustannie trzaskających drzwi wejściowych, podniesionych głosów i brzęczących monet.  Bardziej zainteresowany niż zeźlony, zszedłem na dół. Pod drzwiami kłębił się tłumek zwierząt – oprócz znanej trójki, w korytarzu dostrzegłem sąsiadkę Kreskę i labadorkę Sachkę, która przyjechała w odwiedziny do Snorkla aż z dalekiej Gdyni. Tym bardziej zaskoczyło mnie fakt, że, zamiast zajmować się swoim gościem, całemu zgromadzeniu ewidentnie przewodniczył właśnie Snorkel.
- Kasa policzona, ?! – spytał głośno. „Tak!!!” – odkrzyknęły chórem pozostałe zwierzęta.  – Czyli każdy ma 55 złotych – bierzcie więc torby i idziemy! – zakrzyknął. Szybko podbiegłem do drzwi blokując menażerii wyjście.
- Dobra – powiedziałem – zanim wyjdziecie chciałabym dowiedzieć się co tym razem wymyśliliście.
- To proste – wyręczyła Snorkla Sachka – idziemy sprawdzić, co można kupić za 55 złotych. Wygrywa ten, kto przyniesie największy koszyk.  
- Ale dlaczego akurat 55 złotych? – spytałem, spotykając się z szyderczym śmiechem całego zgromadzenia.
- Ty, jak zawsze, nic nie wiesz – prychnęła Precious.  – Nawet Sachka, mimo, że nie jest stąd, wie, że ten od kota poszedł na zakupy i wydał w jakimś sklepiku na Ochocie 55 złotych. No i powiedział, że to wina tego od piłki, że teraz jest tak drogo.
- Chwilka, przecież on mieszka na Żoliborzu, to po co pojechał na Ochotę? – mimo wczesnej pory, udało mi się błysnąć szybkim kojarzeniem faktów.
- Bo miał taką ochotę – wzruszył ramionami Snorkel. – Ważne jest to, że chcemy sprawdzić, czy faktycznie za 55 złotych można wypełnić tylko taki mały koszyczek.
- Do tego nawet sam nie umiał do niego zakupów wkładać – zaśmiała się Precious. – On tylko trzymał koszyk a ktoś inny go wypełniał. Ponoć do regału z nabiałem trafił za pomocą GPSa. Widać, że codziennie robi zakupy.
- A tak w ogóle, to co kupił? – spytałem, chcąc zyskać na czasie. Nie wiedziałem, czy ma zgodzić się na tę eskapadę, czy nie.
- Oj, takie tam podstawowe rzeczy – odpowiedziała Footsie. – Piersi z kurczaka, mąkę, dwa kilo cukru i coś tam jeszcze. Nic – podkreślam – nic dla kota nie kupił. – zakończyła dobitnie.
- Dwa kilo cukru??? – spytała Precious. – A kto codziennie zużywa dwa kilo cukru? Co on, bimber będzie pędził czy robił ciasto z piersi kurczaka?
- Koniec gadania! – zarządził Snorkel. – Torby w łapy i wychodzimy!
MINĘŁY DWIE GODZINY……..
- Już jesteśmy! – od progu zaanonsowały się zwierzęta. Każde z nich taszczyło ze sobą torbę, już na oko dużo bardziej wypchaną niż koszyczek z zakupów polityka, które zdążyłem w międzyczasie obejrzeć w Internecie. Po charakterystycznym logo na reklamówkach zorientowałem się, że w większości zakupy zrobiono w jednym z dyskontów.
- Ale czemu wybraliście „Biedronkę” – zapytałem.
- Jak to dlaczego? – zdziwiła się Footsie. Przecież ten od kota wyraźnie zaznaczył, że to sklep dla ubogich. A my się przyzwyczajamy – mam Ci przypomnieć naszą rozmowę na temat twojej przyszłej emerytury z OFE? – rzuciła z wyrzutem.
Podczas, gdy zwierzęta zaczęły porównywać ceny i zawartości swoich toreb, z zaniepokojeniem zauważyłem, że nie ma wśród nas Snorkla. Już miałem o niego zapytać, gdy otworzyły się drzwi i oczom naszym ukazało się gigantyczne pudło, popychane nosem przez labradora. Gdy zajrzeliśmy do środka, okazało się, że wypełnione jest prawie w całości różnymi nieznanymi produktami spożywczymi, których opakowania oznaczone zostały nazwami w języku naszych sąsiadów. Na nasze nieme zaskoczenie Snorkel, ledwo dysząc, odparł ze zdziwieniem w oczach:
- Nu szto tak smotricie, rjebiata? Pakupków wy nie widzieli? Kak wy chocieli tansze kupowac, na bazar nużno idci!


87799f8129ebbd85445496800240d46f

piątek, 11 marca 2011

„NIEKOTYZM” czyli kotka na gorącym dachu protekcji


Nic tak nie burzy spokoju poranka jak dźwięk naciskanych klawiszy laptopa podczas gdy właśnie nalewam sobie kawę. Oznacza on, że Precious najprawdopodobniej już wstała i teraz przechadza się po klawiaturze komputera starając się, w miarę możliwości, pozamykać wszelkie otwarte dokumenty. Czasami podejmuje też próbę komunikowania się ze mną za pomocą nowoczesnych mediów pozostawiając wiele mówiące stwierdzenia typu „kjgr;hae;ifdhhhhhhhh” . Tym razem jednak zaprzestała zwyczajowych hołubców klawiszowych i, wyraźnie zafascynowana, z uwagą przyglądała się ekranowi. Jak co rano, wyświetlały się na nim najświeższe informacje.

czwartek, 3 marca 2011

Fortepian Chopina, czyli o bruku sięgającym ideałów

Zimno. Naciągnąłem na kołdrę dodatkowy koc, cały ten zestaw na głowę, przewróciłem się na drugi bok i podjąłem próbę ponownego zapadnięcia w słodki sen. Niestety, mój pomysł kompletnie nie zgrał się z oczekiwaniami Precious, która właśnie rozpoczęła spektakl polegający na rytmicznym podskakiwaniu wszystkimi czterema łapami naraz w miejscu, w którym pod kołdrą znajdowała się właśnie moja łaknąca snu głowa. Po kilku minutach, podczas których usiłowałem udawać, że kompletnie, ale to kompletnie tego nie czuję, chcąc nie chcąc wychyliłem głowę spod pierzyny. Na ułamek sekundy zahamowało to gimnastyczne popisy Precious. Spojrzała na mnie, widocznie zadowolona, że w końcu ktoś się obudził (Footsie i Snorkel, rzecz jasna, spali w najlepsze), po czym powróciła do swoich skoków, jednocześnie wykrzykując:  "Zimo! Wyp…..aj! Zimo! Wyp…. aj!".  Zatkało mnie – skąd w ustach tego smarkacza takie słowo?

środa, 2 marca 2011

Anihilacja, czyli wyjście smoka albo sztuka walki bez walki.

Lubię niedzielne śniadania. Snorkel też je lubi (jak i wszystkie inne posiłki). Precious je lubi. Nawet Footsie, z natury samotniczka, wpada na chwilę pożuć swojego ZiwiPeaka, wymieniając się z nami od niechcenia uwagami na temat minionego tygodnia. Ale tej niedzieli było nieco, hmm, powiedzmy, że...inaczej.
Niczego nie przeczuwając, rozpocząłem tradycyjny rytuał napełniania misek. Jak zwykle, wzrok Snorkla nie odrywał się od wędrującej miski. Zawsze wiedziałem, że podejrzewa mnie o podkradanie jego karmy, więc woli mieć wszystko na oku. Zgodnie ze swoim zwyczajem, a właściwie nieposkromionym apetytem, cały posiłek pochłonął w około 20 sekund, po czym rozsiadł się przy kominku i rozpoczął naszą niedzielną pogawędkę:
- Wiecie, że Precious nie jest prawdziwym Syjamem? 

- Jak to???!!! – krzyknęła Precious, o mało nie udławiwszy się kęsem BARFa.
- Normalnie – ciągnął niewzruszenie Snorkel – Grzebałem z nudów w Internecie po kocich stronach, żeby czegoś więcej się o Was dowiedzieć. I każda hodowla opisuje Foreign White jako kota orientalnego, a nie syjamskiego.
- Bzdura!!! Jestem Syjamem!!!
– wykrzykiwała Precious, a jej drobne ciało aż drżało od z trudem hamowanego wzburzenia. – Białym, unikalnym Syjamem!!!
- Kochanie, głupia sprawa, ale chyba jednak hodowcy wiedzą co piszą – z udawanym smutkiem i odpowiednio słodkim głosem skomentowała doniesienia Snorkla Footsie, czystej krwi kot syjamski starego typu. – Poza tym i tak powinnaś się cieszyć – mogło się okazać, że jesteś psem – zażartowała swoim zwyczajem.
Wtedy stało się coś niespodziewanego. Precious wykonała cztery piruety wokół własnej osi, dopadła swojego pluszowego misia, w mgnieniu oka wyszarpując w nim dwie imponujące dziury i z impetem wskoczyła na parapet, literalnie rozbijając nos na szybie. Odwróciła się i, dysząc z wściekłości, zakrzyknęła:
- To kampania nienawiści skierowana przeciwko mnie! Zmówiliście się! W każdą niedzielę ta sama śpiewka – "a Precious to, a Precious tamto". 

Teraz próbujecie mnie anihilować – tak – A-N-I-H-I-L-O-W-A-Ć!!!! Nie mam zamiaru tego dłużej znosić. Życzę smacznego, bawcie się dalej sami!