„Wstawaj!!! Goście jadą!!!!” – głos okładającej mnie ogonem po głowie Precious nie pozostawiał cienia wątpliwości, że czas najwyższy zacząć nowy dzień. Zanim jednak zdążyłem zejść po schodach, moje uszy zaatakował utwór o harmonii i aranżacji bezdyskusyjnie lokującej go w głównym nurcie disco-polo. Szybko przebiegłem w myślach kilkusetpłytową bibliotekę i w żaden sposób nie mogłem sobie przypomnieć krążka, z którego mogłoby pochodzi to nagranie. Rzut oka na włączony w salonie telewizor rozwikłał tę zagadkę, jednocześnie jednak stawiając kolejne pytanie, które natychmiast zadałem zebranej przed odbiornikiem menażerii:
- Co was naszło z tą Telewizją Silesia? I co za goście jadą? – zapytałem, unosząc podejrzliwie brew.
- No nie żartuj, że nie pamiętasz – oburzyła się Footsie. – Przecież dzisiaj odwiedzają nas chomik Franek i kot Lulutek. Franek jest ze Śląska, ale mieszka z Lulutkiem w Krakowie. Lulutka dobrze przecież znamy, a Franka jeszcze nie. Więc się przygotowujemy, żeby chłopaka odpowiednio przyjąć.
- Odpowiednio? – ni to spytałem, ni to się zdziwiłem. – Przecież chyba nie myślicie, że wszyscy Ślązacy od rana do nocy słuchają weselnych kawałków?
- A skąd u licha mamy to wiedzieć? – zaskoczony spytał Snorkel. – Co my niby wiemy o Śląsku? No tyle, ile leci w TV Silesia. A że tu w kółko grają disco-polo, to się wczuwamy w klimat. Precious już jakiś układ taneczny ćwiczy, żeby na młodziaku wrażenie zrobić – to mówiąc, wskazał łapą Precious, która na blacie kuchennym wyprawiała przeróżne hołubce w rytm muzyki.
Zanim zdążyłem w skrócie opowiedzieć wszystkim zwierzętom scenariusze filmów „Sól ziemi czarnej” i „Perłę w koronie”, zadzwonił dzwonek i po chwili w nasze progi wkroczył dumnie chomik Franek. Za nim, niczym szef protokołu dyplomatycznego podczas spotkań na szczycie, dreptała nasza sąsiadka Kreska, wyżliczka niemiecka. Na końcu zaś, z odpowiednio, jak na Krakusa przystało, zblazowaną miną wtoczył się Lulutek. Po formalnych przedstawieniach, wszyscy zasiedli na podłodze salonu.
- Franek, to ty jesteś w końcu Niemiec czy jak? – z właściwą sobie wrażliwością na poprawność polityczną zapytała Precious. – Bo ten od kota mówił, że wy jesteście Niemcy albo chcecie nimi być czy jakoś tak.
- Jo by wom pedzioł…. – zaczął Franek, gdy bezpardonowo przerwał mu, w przeciwieństwie do Precious wyczulony na używanie właściwe nomenklatury, Snorkel:
- Nie mówi się „pedzioł” tylko „gej” – sapnął dobitnie. Okrągłe ze zdziwienia oczy Franka spowodowały, że zapadła niezręczna cisza. Po chwili przerwała ją Kreska:
- To może ja, jako wyżeł niemiecki, spróbuję tłumaczyć…- nieśmiało zaproponowała nasza sąsiadka, której rodowodowe imię brzmi Heidi.
- Co tu tłumaczyć?! – wyjątkowo gwałtownie zareagowała Footsie. – Przecież Franek chodził do polskiej szkoły, to na pewno może z nami rozmawiać po polsku.
- Pewnie, że mogę – prostując się, czystą polszczyzną dumnie rzucił Franek. – Ale najpierw ustalmy: na imię mam Frank, nie Franek.
- Dobrze, FRANK – z przekąsem odparł Snorkel. - To może nam wytłumacz, na czym polega cała ta zadyma z autonomią Śląska. Bo my już nie wiemy, czy w końcu mamy gościa z zagranicy czy rodaka.
- Nie ma żadnej zadymy – my tylko chcemy, żeby podatki zostawały u nas, w szkołach można było mówić po śląsku i żeby wszystkie decyzje o nas zapadały u nas – spokojnie odpowiedział Fran(e) k.
- Eeee tam – mruknęła Precious. – Jeszcze wam tylko brakuje bandy bulterierów i własnej waluty i macie samodzielne Państwo. A potem pogryziecie niemieckiego strażnika granicznego, poddacie się zaraz bez walki i Niemcy powiększą się o nowy obszar. Ten od kota tak mówi i coś mi się wydaje, że tym razem ma rację.
- Nieprawda!!!! – zaperzył się Fran(e)k. – Wcale nie chcemy iść do Niemców. My tylko chcemy w końcu się od was, Warszawiaków, oderwać! – zakrzyknął, jednocześnie nieco się zawstydziwszy . W końcu był u nas gościem.
- Ale policzyliście to wszystko dobrze? – pragmatycznie podszedł do sprawy Snorkel . – Naprawdę wam się to opłaci? Więcej oddajecie do Warszawy niż dostajecie z powrotem? – zapytał z zainteresowaniem. Wszyscy umilkli, ciekawi odpowiedzi Franka.
- No, tego to nie wiem, ale chyba tak – niepewnie odparł Fran(e)k.
- Dobra, nie ma sprawy – zawyrokowała Footsie. – To my tylko poprosimy o szczegółowe rozliczenie. Jak wyjdzie, że Gierek wpompował w Was więcej niż od Was wzięliśmy, to poprosimy o zwrot kaski i voila – jesteście wolni!
- A tak w ogóle – włączył się w dyskusję Lulutek – to co z ciebie Franek za Ślązak? Coś tam w tej gwarze mówisz, ale patrz: mieszkasz w Krakowie, twoja Pani mieszka w Krakowie, nawet twoją karmę produkuje się w Krakowie. Przyjaciół gdzie masz? Oczywiście – w Krakowie. I na co ci to wszystko? – zakończył Lulutek, z obojętną miną powróciwszy do skrupulatnego czyszczenia lewej łapy. Zapadła krępująca cisza.
- Chodź, Franek – powiedziałem ciepło do nieco zdezorientowanego gościa. – Zrobię ci porządne zdjęcie do paszportu.
- Jakiego paszportu???!!! – pisnął z przerażeniem w oczach Franek. – Po co mi paszport?
- Jak to po co? – udając zdziwienie spytała Precious. – Przecież jakiś czas musi minąć nim Unia Europejska was włączy do Schengen i będziecie mogli jeździć na dowód osobisty. Póki co, trzeba Ci będzie wyrobić wizę do Polski. No i zapomnij o naszej wspólnej wycieczce do Paryża – nie wiem czy dostaniesz tak szybko wizę francuską.
- O rany, nie pojedziemy do Paryża??? Ale ja chcę do Paryża! – płaczliwie zaprotestował Fran(e)k.
- To my Ci radzimy po przyjaźni – zanim to się nie wyjaśni, siedź Ty, Franek, u nas w Krakowie, na polskim paszporcie – dobrotliwie podsumował dyskusję Lulutek. – A potem się zobaczy, zawsze sobie zdążysz „ślunskiego glejta” wyrobić.
No to chodźmy coś przekąsić! – rozładował atmosferę zadumy Snorkel, wymownie patrząc na mnie.
Rozdysponowałem karmę do misek i sięgnąłem do zamrażarki, zastanawiając się co zrobić dla siebie na obiad. Na szczęście bez trudu znalazłem paczkę klusek śląskich i mielone mięso na karminadle.