Długie służbowe wyjazdy mają wady i zalety. Do niewątpliwych zalet należy możliwość załadowania do samochodowego odtwarzacza kilku dawno nie słuchanych płyt i delektowanie się nimi na przekór zupełnie nieautostradowym warunkom podróży. Do minusów zaliczam status politycznego ignoranta, który natychmiast po powrocie zostaje mi przypisany przez całą domową menażerię. Nie inaczej było tym razem – po prawie miesiącu spędzonym poza domem (stąd tak długa przerwa w naszym blogu), niejako od progu moje brwi uniosły się wysoko, niemal sięgając do nasady włosów. Powodem zdziwienia był przedziwny taniec, który uprawiała cała zwierzęca ekipa. Precious, Footsie, Kreska, Mamba (zazwyczaj asocjalna współlokatorka naszej sąsiadki Kreski), Tosca i Norma krążyły po pokoju pląsając w rytm bliżej nieznanego mi hymnu labradorów, nuconego przez Snorkla. Na zewnątrz kręgu tańczących zwierząt stało 5 krzeseł. Zanim zdążyłem spytać cóż to za chocholi taniec, Snorkel nagle przestał nucić i zakrzyknął „WYBORY!!!!”. W zwierzaki jakby piorun strzelił – rzuciły się do stojących krzeseł, każde do tego, które stało najbliżej. Gdy już usadziły się na swoich zdobytych miejscach, okazało się, że na środku salonu została na podłodze samotna Precious. Powiodła smutnym wzrokiem po zajętych bez wyjątku krzesłach i….jak nie wybuchnie płaczem! Rzuciłem w korytarzu walizkę i laptopa by, po drodze z wyrzutem spoglądając na Snorkla, utulić moje biedne maleństwo i przy okazji poznać reguły tej gry.
- Co się stało Preszulko? – zapytałem pieszczotliwie, tuląc Syjamkę do piersi.
- Jak to co…- wypłakiwała mi się w szyję. – Nie zdobyłam „jedynki”! – płakała dalej rzewnymi łzami Precious.
- Jakiej znów „jedynki”? – po raz kolejny uniosłem ze zdziwienia brwi.
- Oj, przestań udawać takiego jaskiniowca – żachnęła się Norma, patrząc lekko protekcjonalnym wzrokiem na szlochającą Precious. – Zwyczajnie przegrała wyścig i nie dostanie pierwszego miejsca na partyjnej liście wyborczej. Ergo – nie dostaje się do Sejmu. Miejsc jest zawsze mniej niż chętnych więc najsłabsi odpadają.
- Ok, rozumiem, czyli to taka forma „komórki do wynajęcia” albo „musical chairs” – kto nie złapie fotela poselskiego, ten odpada. Ale skąd wiecie, które krzesło oznacza którą partię? – spytałem, szczerze zaintrygowany.
- A jakie to ma znaczenie? – tym razem ze zdziwieniem odparła Footsie. – Przecież to nieważne z jakiej partii kandydujesz, bylebyś miał „jedynkę”. Inaczej nie dostaniesz się do Sejmu i klapa.
- No, ale przecież do Sejmu wchodzi się chyba po to, żeby realizować jakiś program! – żywo zaprotestowałem. Szczery śmiech, którym wybuchła cała menażeria, zbił mnie nieco z tropu. Nawet Precious przestała się mazać i turlała się ze śmiechu po podłodze, co chwila wskazując mnie łapą i próbując coś powiedzieć. Kolejna salwa śmiechu uniemożliwiała jej jednak konstruktywną przemowę. Gdy po dłuższej chwili nieco się wszyscy uspokoili, zlitowała się w końcu nade mną Tosca:
- Aż się boję myśleć, co by było, gdybyś wyjechał nie na miesiąc, ale na rok. Pewnie uraczyłbyś nas jakąś koncepcją rodem z science fiction – np. że Ministerstwo Infrastruktury zbuduje autostradę do Warszawy – mrugnęła okiem, budząc kolejną serię uśmiechów.
- Jesteście cyniczni do bólu! – wyraziłem swoją skrajną dezaprobatę.
- Nie cyniczni tylko przystosowani – stalowym, zupełnie do niego niepasującym głosem odrzekł Snorkel. - Nie widzisz co się dzieje? Czekamy, kiedy ten od kota przejdzie do tego od piłki w zamian za „jedynkę” w jego rządzie.
- Tu już trochę przesadziłeś! – mruknęła Kreska.
- Może trochę – zgodził się Snorkel. – Ale tylko trochę . W dobie wszechobecnych transferów wszystko jest możliwe - zaznaczył dobitnie.
- Chodź Precious – miękko powiedział Footsie. – Zagramy w Kalambury Polityczne to się odegrasz.
- Jakie znów kalambury? – spytałem rozbawiony inwencją moich upolitycznionych zwierzaków.
- Ooo, to proste. Choć właściwie zasady są proste, ale zwyciężyć jest trudno – mętnie wyjaśniła niczego nie wyjaśniając Norma. Widząc moją zdumioną minę, uchyliła nieco więcej tajemnicy:
- Dostajesz, jak w normalnych kalamburach, na kartce nazwę partii politycznej i musisz za pomocą mazaka i kartki opisać jej program polityczny.
- Przecież to banalnie łatwe! Dajcie mi zagrać! – zadowolony, że już nikt nie nazwie mnie w moim własnym domu politycznym ignorantem, rozejrzałem się za mazakiem i blokiem rysunkowym.
- Nie gorączkuj się tak – ostudził moje zapały Snorkel . – Nie wolno używać symbolu krzyża i samolotu – rzucił z, jak mi się wydawało, złośliwym uśmieszkiem.
- To co? – Tosca zeskoczyła z krzesła i przyniosła plik karteczek z nazwami partii. – Precious, ty zaczynasz!
Wymówiwszy się potrzebą odświeżenia po podróży zniknąłem w czeluściach łazienki. Puściłem gorącą wodę do wanny i stanąłem przed zaparowanym lustrem starając się narysować palcem coś, co symbolizowałoby różnice pomiędzy głównymi partiami. Po dłuższej chwili, zdenerwowany brakiem rozwiązania tej zagadki, wytarłem lustro z osiadłej na nim pary wodnej. Zamglone okazało się być nie tylko lotnisko w Smoleńsku.